Masz talent czy po prostu się nauczyłeś? O pułapkach myślenia o predyspozycjach

Słowo „talent” działa na ludzi jak zmyślna wymówka. Używa się go, żeby kogoś pochwalić, ale jeszcze częściej — żeby samemu sobie wytłumaczyć, dlaczego coś jest poza naszym zasięgiem. Bo ona ma talent, a ja nie. Bo on się z tym urodził, a mnie natura poskąpiła.

Problem w tym, że większość tak zwanych talentów to efekt nudnej, powtarzalnej roboty. Nikt nie rodzi się z umiejętnością robienia realistycznych kwiatów z papieru, szycia perfekcyjnych sukienek czy projektowania interfejsów. To się zdobywa. Krok po kroku. Na początku jest ciekawość, później pierwsze nieporadne próby, potem szlifowanie detali. A po latach słyszysz: „Ty masz talent!”.

Czasami naprawdę wystarczy tylko jedno: lubić to, co robisz. Fascynować się tym. Pomyśleć: chcę się tego nauczyć. Reszta to już tylko metoda i czas. Talent nie zastąpi ci tej decyzji. On co najwyżej pojawi się na końcu drogi — jako etykietka, którą przypnie ci otoczenie.

Ludzie lubią sobie wmawiać, że im czegoś brak. Brak cierpliwości, brak predyspozycji, brak zdolności manualnych. Tylko dziwnym trafem, gdy trafi się dobry nauczyciel, okazuje się, że „brak” znika. Znika, bo ktoś w końcu pokazuje ci skróty, podpowiada jak ominąć pułapki, jak rozłożyć proces na etapy. I nagle to, co wydawało się nieosiągalne, staje się tylko kwestią powtarzania i korekty.

Dlatego tak łatwo młodym ludziom wmówić, że ich miejsce jest gdzie indziej, że skoro nie idzie od razu — to znaczy, że to nie dla nich. Świetna wymówka. Można wtedy spokojnie nie podejmować ryzyka, bo przecież „nie mam talentu”. To bezpieczne, wygodne i pozwala nie zaczynać.

A gdyby tak przestać traktować talent jak los na loterii? Może wystarczy dobrać właściwą formę nauki. Nie przez internet? To może warsztaty, grupa, nauczyciel, kurs. Cokolwiek, co pozwoli przejść przez etap „nie wychodzi” i dojść do „teraz ludzie mówią, że mam talent”.

Talent to nie dar. Talent to efekt uboczny determinacji.