Gdyby to ode mnie zależało, czyli o testach na charakter w pracy
Gdybanie… piękna rzecz. Pozwala wchodzić w buty innych, nie wychodząc z kapci. Nie mogę doradzać, bo nigdy nie byłam szefową. Ale gdybym była – chciałabym być taka, jak mój ostatni zleceniodawca. Uprzejmy, konkretny, bez udawania autorytetu. Tylko, że dobroć w pracy to zawsze ryzyko. A może właśnie – filtr?
Bo tak sobie myślę, że dobroć przełożonego to nie prezent. To test. Najprostszy sprawdzian charakteru. Jeśli ktoś zaczyna ją nadużywać, zrzucać z siebie odpowiedzialność, obijać się, kombinować – to widać. Trzeba tylko patrzeć. I nie dać się złapać na miękkie serce.
Ja bym patrzyła. Porównywała jakość pracy. Rejestrowała zmiany. Jeśli coś zaczęłoby śmierdzieć, zaprosiłabym HR na rozmowę. Świadek mile widziany – najlepiej z paragrafem pod pachą. A może nawet kamera w kącie pokoju? Nie po to, żeby komuś grzebać w sumieniu, tylko po to, żeby później nie usłyszeć pozwu. Bo dziś wszystko może być naruszeniem. Nawet to, co robisz na firmowym komputerze, w firmowym czasie, przy firmowej kawie. A przecież firma to nie konfesjonał.
Nie wierzę w świętość prywatności w pracy. To nie jest dom. I nie chodzi o to, by węszyć spiski, ale o to, że zbyt często zaufanie myli się z przyzwoleniem. A potem nagle okazuje się, że ktoś całymi dniami kręci TikToka przy biurku albo załatwia sobie przez służbowego maila kredyt na mieszkanie.
Google nas ponoć podsłuchuje. Tak mówią. Bo korzystamy z jego narzędzi i klikamy „akceptuję”. Ale nawet jeśli podsłuchuje, to nie siedzi w mojej głowie. Nie wie, co knuję. I właśnie dlatego naturalna inteligencja zawsze będzie górą. Bo sztuczna jest idealna jak jej twórcy – myśli schematami. A człowiek potrafi grać na dwa fronty. Albo być fair. I właśnie o to chodzi – nie o kamery, nie o HR, nie o regulaminy. Tylko o charakter. Pokazujesz go zawsze wtedy, kiedy myślisz, że nikt nie patrzy.
Gdyby to ode mnie zależało, to byłby mój jedyny wymóg przy zatrudnianiu: zobaczyć, co zrobisz z moją dobrocią.