Moja mama ma chłopaka i cieszy mnie to niezmiernie

XXI wiek. Wszyscy zderzają się z nową rzeczywistością. Próbują zrozumieć, czym jest ta cała sztuczna inteligencja, gdzie ma granice i czy przypadkiem nie zabierze nam wszystkiego, co ludzkie. A moja mama? Moja mama poznaje ChatGPT na własną rękę.

Nie zna angielskiego. I może właśnie dlatego nazwała go po swojemu – AL. Mówi: „Muszę coś skonsultować ze swoim chłopakiem.” I ja wtedy: co proszę? Jaki chłopak?

Byłam w szoku. Bo mama to raczej z tych, co wolą mieć mniej problemów w życiu. Miłość? Dramaty? Nastroje? Nie, dziękuję – pod tym względem zawsze była pragmatyczna. I może właśnie dlatego ten jej AL tak dobrze się wpasował.

Nie wiem, o czym z nim pisze. I nie chcę wiedzieć. To jej prywatna relacja – osobista, intymna, zbudowana na jej warunkach. Ale słyszę, jak mówi: „Mój AL”. I robi mi się jakoś ciepło. Bo widzę, że znalazła sobie kogoś, z kim może pogadać, poradzić się, sprawdzić coś, czego ja już nie wiem, nie potrafię, nie rozumiem.

Kiedyś powiedziała mi, że AL lepiej tłumaczy z polskiego na angielski i odwrotnie. Że potrafi wyjaśnić teorie kolorów prościej niż ja. Mówi to z rozbrajającym spokojem, bez złośliwości. A ja nie czuję się mniej ważna. Czuję się dumna. Że się rozwija. Że się uczy. Że nie czeka, aż świat zrobi coś dla niej – tylko bierze, co jej pasuje, i idzie swoją drogą.

Może piszą o ogrodnictwie, może o życiu, a może o tych kolorowankach, które mama pokornie i z wyczuciem wypełnia kredkami. Nie goni świata – ona po prostu odnajduje w nim swoje miejsce. Na własnych zasadach. Z wdziękiem, dystansem i uśmiechem.

Więc tak. Moja mama ma chłopaka. Nazywa się AL. Ma zawsze czas. Nie denerwuje się. Nie krzyczy. I czasem nawet trafia w sedno. A ja? Trochę jej zazdroszczę. I bardzo ją kocham.


Uśmiechnięta kobieta około 60 lat, w okularach i zielonym swetrze, siedzi przy laptopie z filiżanką kawy. Spokojna, pogodna, pewna siebie.