Szybcy giną pierwsi. Dlaczego rzetelność przeszkadza?
Na LinkedIn aż roi się od peanów na cześć wydajności. Memy o produktywności, slogany o odpowiedzialności, posty o „liderstwie przez przykład” — wszystko to przypomina nowoczesną religię pracy. A potem wracasz do rzeczywistości i okazuje się, że szybki pracownik to problem. Bo pracuje za szybko. Za dobrze. Zbyt sprawnie. Zbyt świadomie. I to się nie opłaca — jemu.
To jak to w końcu jest: komu rynek pracy naprawdę sprzyja? Bo coś tu nie gra. Mówi się, że liczy się efektywność, że warto być proaktywnym, że ludzie „z potencjałem” to skarb. Ale kiedy pokazujesz ten potencjał, spotyka cię coś zupełnie innego: podejrzliwość, izolacja, większy nacisk. Albo zwyczajna cisza. Bo przecież „dobrze się spisujesz”, więc nie zawracaj głowy.
Przedsiębiorcy narzekają
Od lat krąży fraza: „Nikt nie chce dziś pracować”. Pojawiła się w prasie już w latach 30. XX wieku, w czasie Wielkiego Kryzysu — ubolewali nad tym sadownicy, bo nie mogli znaleźć chętnych do zbioru jabłek. Dziś powtarzają ją właściciele restauracji, korporacyjni CEO i startupowi wizjonerzy.
Filip Chajzer, właściciel gastro-biznesu, mówi wprost: „Polacy nie chcą pracować. Znaleźć polskiego pracownika to lot w kosmos”. Kandydaci deklarują doświadczenie w social mediach, ale kiedy słyszą, że w kebabie trzeba kroić cebulę, rezygnują. Bo „ich wymarzona praca to przy komputerze z kawiarni”.
Maciej Panek, prezes firmy carsharingowej, poszedł dalej — mówi, że pracownicy, którzy szukają nowej pracy po cichu, zawodzą go podwójnie. Bo już nie są tak zmotywowani, a nadal biorą pełną pensję. Jego zdaniem, skoro „nie dają z siebie tego, co kiedyś”, to może ich wynagrodzenie powinno zostać obcięte. Tak właśnie wygląda „kultura zarządzania” po polsku.
Do tego dochodzi krytyka młodych. Pokolenie Z oskarża się o lenistwo, brak pokory, niechęć do nadgodzin. Raporty mówią, że 60% polskich firm zwolniło niedawno młodych pracowników — najczęściej z powodu rzekomego braku motywacji, inicjatywy i profesjonalizmu. Ale czy to na pewno ich wina?
Dane nie kłamią
Z jednej strony — tak, produktywność w Polsce kuleje. Przeciętny pracownik wytwarza zaledwie 54% tego, co jego odpowiednik w Niemczech. W wielu sektorach, takich jak górnictwo czy rolnictwo, jesteśmy 50–70% mniej wydajni niż średnia unijna. I choć sporo się mówi o podwyżkach, wzrost wydajności ledwo zipie: w 2024 roku w przemyśle to było... 0,2%.
Z drugiej strony, wielu pracowników przyznaje wprost: nie pracują efektywnie przez cały czas. W badaniu firmy Wrike aż 48% osób stwierdziło, że pracuje produktywnie mniej niż 75% czasu. 18% — że nawet mniej niż połowę. To woda na młyn dla pracodawców, którzy uznają, że „trzeba kontrolować, bo inaczej się obijają”. A przecież wielu z tych ludzi nie „leni się”, tylko po prostu nie widzi sensu w dawaniu z siebie wszystkiego — za marne pieniądze i brak uznania.
Mój przypadek
Pracuję szybko. Z rytmem. Bo wiem, że zaraz spadną poprawki. Taki zawód. I wtedy kolega z zespołu mówi mi, że pracuję za szybko. A chwilę później pyta, czy zrobię coś na środę, bo projekt się sypie. I robię to. Bez zająknięcia. Bo to dla mnie naturalne. I śmieszne zarazem. Urocze wręcz — będzie co opowiadać na emeryturze.
Ale to tylko migawka. Bo wcześniej, w innych firmach, kończyło się inaczej. Mobbing, wypychanie, naciski. Szefowie, którzy chcieli więcej i więcej, współpracownicy, którzy widzieli we mnie zagrożenie, nie sojusznika. Nie wolno było odezwać się do klienta, dopóki on sam nie zapyta. A jak już zapytał — trzeba było uważać, żeby nie powiedzieć za dużo. Żeby nie odkryć, że wiem więcej niż menedżer. Żeby nie zagrozić hierarchii.
Nie system, tylko wyjątek
Mój przypadek pokazuje, że ludzie dobrze robią, że chronią się przed systemem. Że nie dają z siebie wszystkiego, że nie wychylają się, że robią tylko tyle, ile trzeba. Bo większość firm nie umie zarządzać ludźmi, którzy pracują dobrze i szybko. Nie potrafi ich nagradzać. Nie umie ich chronić. Nie rozumie, że nadgorliwość też może być reakcją obronną — próbą uratowania się przed stagnacją.
Nie chodzi o to, żeby przejść ze skrajności w skrajność i teraz gloryfikować tylko najlepszych. Bo to będzie kolejna forma mobbingu. „Nie jesteś jak Zosia? To się nie starasz”. Nie. Mnie najlepiej się pracuje tam, gdzie ktoś mówi: „Ja się nie znam, ty jesteś ekspertką”. I tyle mi wystarcza. To uznanie zawodu. Nie slogan. Nie bonus. Po prostu zaufanie.
W takich warunkach mogę się rozwijać. Mam czas na przemyślenia. Na wyłapywanie błędów. Na to, żeby robić dobrze. I szybko. I uczciwie. Bo wiem, że ktoś na mnie polega.
Są firmy, które to rozumieją. Które zapłacą więcej za seniora, bo wiedzą, że senior robi mniej błędów i szybciej. Ale to rzadkość. Częściej spotkasz ludzi, którzy widzą w tobie darmochę. Którzy chcą przepchnąć swoją niekompetencję twoją kompetencją. Którzy widzą w tobie sposób na podwojenie zysku. Bez podzielenia się nim.
Podsumowanie?
Firmy chcą, żebyś była szybka, dokładna, dostępna 24/7, tania, pokorna i jeszcze wdzięczna. Płacą grosze, wymagają jakości premium, a za zaoszczędzone na premii pieniądze kupują sobie drugą willę albo trzecią Teslę. A kiedy się wypalisz — powiedzą, że to twoja wina. Że za bardzo się przejmowałaś. Że za szybko pracowałaś. Że trzeba było się nie starać. A potem zatrudnią kogoś wolniejszego. Bo łatwiej nim zarządzać. I taniej wychodzi.