System handlowania konfliktem: jak zarabia się na naszej wściekłości

Coraz częściej, scrollując internet, człowiek zadaje sobie pytanie: czy to wszystko dzieje się naprawdę? Czy ktoś jeszcze wierzy, że chodzi o pomoc, edukację, rozmowę? A może to wszystko to tylko dobrze zaprojektowany mechanizm? Bo przecież można to już nazwać po imieniu: system handlowania konfliktem.

To, co wygląda na poradnik, edukację albo luźny „kontent o relacjach”, bardzo często jest czymś zupełnie innym. To nie są treści budowane po to, żeby coś wyjaśnić. To są systemy emocjonalnych haczyków. Ich cel jest jeden: wywołać emocję. Najlepiej skrajnie silną. Wkurzenie, oburzenie, frustrację. Bo wtedy dzieje się coś, czego pragną najbardziej: pojawiają się komentarze.

Algorytm nie interesuje się intencją. On nie rozróżnia, czy piszesz, bo się zgadzasz, czy dlatego, że chcesz komuś przyłożyć. Komentarz to komentarz. Im więcej komentarzy, tym większy zasięg. Im większy zasięg — tym większy ruch pod filmikiem. I właśnie o to chodzi. Reakcja to waluta.

To nie jest badanie opinii kobiet. To jest trolling na masową skalę. Każdy wściekły komentarz kobiet, które nie mogą już słuchać kolejnego prymitywnego żartu o „królowych dramatu”, staje się paliwem dla kolejnych filmików: „patrzcie, kobiety nie potrafią przyjąć żartu”, „one znowu histeryzują”, „właśnie dlatego nie da się z nimi rozmawiać”. Im bardziej protestujesz, tym bardziej napędzasz ich ruch.

Mroczna sylwetka mężczyzny na tle czerwonych strzałek symbolizujących kręcącą się spiralę konfliktu w mediach społecznościowych.


To też nie jest żadna pułapka na klienta edukacyjnego. Te kobiety, które się wściekają, nigdy nie staną się klientkami. One są tylko statystyką dla algorytmu. Natomiast w komentarzach przyciągani są mizogini, którzy w końcu odnajdują tam swoją bańkę. Karmią się poczuciem wspólnoty: „patrzcie ile nas jest, my mówimy jak jest, one nie wytrzymują prawdy”.

W tej grupie pojawią się za to ci, którzy ostatecznie kupią kursy, coachingi, ebooki o tym „jak być silnym mężczyzną w świecie złych kobiet”. Bo dostają dokładnie to, co chcą usłyszeć: „to nie ty jesteś problemem, to one”.

Ten sam schemat działa po drugiej stronie. Trenerki życia dla kobiet budują dokładnie ten sam model, tylko w drugą stronę. Tworzą treści o „mężczyznach niegodnych królowych”, prowokują facetów, wylewających wiadra jadu w komentarzach. I znowu: każda kłótnia to zasięg. Każdy spór to ruch na koncie. A potem sprzedają coachingi dla kobiet o tym, „jak stać się niezależną królową i nie dać się byle komu”.

To wszystko nie ma nic wspólnego z edukacją. To jest czysty handel konfliktem. Konflikt jest produktem. Nasza wściekłość jest surowcem. A zasięgi i płatne kursy są gotowym towarem, który idzie w milionach monet.

Dlatego nie chodzi już o to, kto ma rację. Chodzi o to, kto bardziej nakręci spirale emocji. Bo to już nie są rozmowy o relacjach. To jest zwykły biznes.