Zanim sprzedasz swoje umiejętności – pokaż, że istniejesz - recenzja książki pt. „Wybij się!” Gary'ego Vaynerechuka
Nie wystarczy już wiedzieć, umieć i robić rzeczy dobrze. Współczesny świat bywa głuchy na treść, jeśli nie krzykniesz jej formą. W książce „Wybij się!” Gary Vaynerchuk przekonuje, że to, co kiedyś robili za nas PR-owcy i budżety reklamowe, dziś musimy ogarnąć sami. Ale spokojnie – mamy narzędzia. Za darmo.
Nie ma co się oszukiwać: tempo zmian jest takie, że nawet teoretycznie przestarzałe porady mają już wersję 3.0. Smartfony, media społecznościowe, blogi, vlogi, mikrofony za grosze i aparaty w kieszeni – wszystko gotowe, by powiedzieć światu: hej, to ja. Trzeba tylko chcieć. A raczej – zdecydować się na regularną pracę. Bo to, co Gary serwuje w tej książce, to nie coachingowy lukier, tylko smar do trybików. Praktyczny, lepki, wymagający.
Gary sam zaczynał od tradycyjnej reklamy – billboardy, radio, telewizja. Drogo i z ograniczonym zasięgiem. A potem przesiadł się na internet i zamiast tylko sprzedawać wino, zaczął opowiadać historie. Pokazał siebie, zanim pokazał produkt. I to zadziałało.
Książka „Wybij się!” to bardziej osobisty manifest niż podręcznik. Przekonuje, że nie trzeba być zawodowym mówcą, żeby mówić. Nie trzeba być pisarzem, żeby pisać. Liczy się autentyczność i to, czy masz coś do powiedzenia. Nawet jeśli są to opowieści o dżdżownicach. Serio.
Blog, kanał na YouTube, profil z przemyśleniami – wszystko to może zadziałać, jeśli jesteś spójny. Twoja marka osobista to nie logo. To Ty, w wersji do powielenia, ale nie do podrobienia.
I nie chodzi tylko o internetowy fejm. Chodzi o to, że jeśli świat ma się dowiedzieć, że jesteś specjalistą – musisz dać mu ku temu okazję. A potem może się okazać, że zamiast szukać pracy, to praca znajdzie Ciebie.
Nie wiesz, od czego zacząć? Może właśnie od tej książki. Niecałe 150 stron i trochę energii w pigułce. Potem już tylko decyzja: czy to ja będę się wybijać, czy inni mnie przeskoczą.