Dziesiątka dla niego, samotność dla niej: rynek matrymonialny bez filtrów
Patrzysz na taką grafikę i wiesz, co zobaczysz w komentarzach: „hehe, klasyka”, „tak to wygląda”, „taka prawda 😂”. On — tłuściutki, z kubkiem Starbucks w ręku, wyluzowany jak Peter Griffin. Ona — fit, seksowna, idealna instagramowa sylwetka, wcięcie w talii ostrzejsze niż jej makijaż.
Problem w tym, że dla wielu kobiet ta memiczna „prawda” nie jest powodem do śmiechu. Bo pokazuje brutalny mechanizm, o którym głośno się nie mówi. Mechanizm, który świetnie rozumieją ci, którzy właśnie z niego wypadają.
Miłość? Owszem. Ale najpierw rynek.
Oczywiście, że każdy chce wierzyć w historię o „miłości ponad wszystko”. Tylko że zanim pojawi się to cudowne „wszystko”, pojawia się prozaiczna selekcja wstępna. Czyli twardy rynek matrymonialny, na którym trwa casting: kto co wnosi do związku?
Mężczyzna może wnieść pieniądze, status, zabezpieczenie finansowe. Kobieta — wygląd, młodość, witalność. To nie są żadne teorie spiskowe, tylko surowa rzeczywistość, która rozgrywa się w aplikacjach randkowych, na imprezach i na Instagramie.
Facet, który jest „dwójką” na skali atrakcyjności fizycznej, ale ma kasę, pewność siebie i umiejętność budowania pozycji — nie zostaje wykluczony z gry. Nadal może aspirować do „dziesiątki”.
Kobieta, która jest „dwójką”, ale nie ma kasy na operacje plastyczne, na poprawki, na dietetyków, stylistów, trenerów personalnych — zostaje na marginesie. Bo od niej rynek wymaga, by już na starcie wyglądała jak okładka „Vogue’a”, zanim w ogóle ktoś da jej szansę pokazać charakter, lojalność, ciepło, wsparcie. Bo to wszystko jest „po”, a wygląd jest „przed”.
Równość? Nie w tej grze
Paradoksalnie — to wcale nie jest tylko kwestia tego, że „ona leci na kasę”. To jest kwestia konstrukcji całego rynku relacji. Kobieta z klasy średniej, bez finansowego zaplecza, ale też bez tej „genetycznej premiery” w urodzie, nie ma punktów wejściowych. Nawet jeśli ma piękne wnętrze, mądrość, inteligencję — to nie jest waluta startowa.
Facet przeciętnej urody ma więcej dróg wyjścia: może inwestować w edukację, w firmę, w karierę. Potem jego wygląd schodzi na drugi plan. Kobieta? Wchodzi do gry od wyglądu. I jeśli na tym etapie nie przejdzie wstępnej selekcji, to reszty nie będzie komu zobaczyć.
Dlatego to jest przykre
Bo kiedy patrzę na taki mem, nie śmieję się. Bo wiem, że dla sporej grupy kobiet ten układ jest zamknięciem drzwi. Nie dlatego, że są "mniej wartościowe". Dlatego, że w tej rozgrywce nie mają kart w talii.
I nie, to nie jest „narzekanie brzydkich kobiet”, jak lubią sobie dopowiadać internetowi eksperci. To jest chłodna analiza tego, jak działa rynek selekcji seksualnej i matrymonialnej w XXI wieku. W erze filtrów, TikToka, OnlyFans i chirurgii plastycznej stało się to tylko bardziej wyraźne. Rynkowe reguły nie zostały wymyślone przez tych, którzy w tej grze przegrywają.
A potem wchodzą faceci z komentarzy
Oczywiście, że taki temat natychmiast wywołuje agresję. Gdy tylko kobieta odważy się nazwać mechanizm, zaraz pojawia się tłum obrońców układu. Wjeżdżają z tekstami o „niedojrzałości”, „infantylizmie” i „zero-jedynkowym myśleniu”.
Nie dlatego, że mają coś merytorycznego do powiedzenia. Po prostu zabolało ich, że ktoś wytknął, jak bardzo ten rynek działa na ich korzyść. Bo dopóki kobiety nie nazywają rzeczy po imieniu — system może udawać, że jest sprawiedliwy. Gdy tylko ktoś zaczyna go demaskować, wjeżdżają obelgi. Tani mechanizm obronny. Przewidywalny do bólu.
Dlatego to piszę
Nie po to, żeby się żalić. Nie po to, żeby kogokolwiek przekonywać. Tylko po to, żeby nazwać. Bo kiedy już raz zobaczysz, jak to działa — przestajesz się wstydzić tego, że nie wygrałaś w tej grze. Bo to nie jest gra o charakter. To jest gra o losowe karty, z którymi każą Ci wejść na rynek. I nikt nie pyta, czy chciałaś w nim w ogóle być.
Facet może być dwójką i wejść do gry przez boczne drzwi. Kobieta dwójka? Może co najwyżej obserwować grę zza szyby. Tak wyglądają mechanizmy, których nikt nie chce przyjąć do wiadomości, bo psują humor na kawę z bitą śmietaną.