Oni patrzą. I o to właśnie chodzi

Gra spojrzeń i uwagi — o tym, dlaczego patrzą


W internecie od lat krąży ten sam mem: obcisłe legginsy, mocny makijaż, wycięty top. Dopisek: „Wszyscy faceci na siłowni się na mnie gapią… To obrzydliwe!”. A pod spodem oczywiście ta sama litania komentarzy: „No bo jak się tak ubiera, to czego się spodziewa?”.

I właśnie w tej płaskiej narracji ginie to, co w rzeczywistości jest dużo bardziej zniuansowane. Bo można:

  • ubrać się kobieco i atrakcyjnie, bo się to po prostu lubi,
  • nie życzyć sobie chamskiego gapienia i komentarzy,
  • a mimo to — czuć przyjemną, niewinną uwagę, gdy ktoś zerka, zawstydza się i odwraca wzrok.

To nie jest ordynarne wlepianie oczu, które podpada pod molestowanie. To jest ten znany od zawsze, lekko licealny mechanizm: gra spojrzeń, rumieńce, szybkie odwrócenie wzroku. Po prostu — zwykła ludzka fascynacja obecnością drugiego człowieka. W tej grze spojrzeń nie ma przemocy. Jest tylko subtelna dynamika między „patrzę” a „zauważono mnie”.

Dlatego memy tak bardzo wszystko upraszczają. Wrzucają do jednego worka naturalne przyciąganie, estetykę ubioru i patologiczne przypadki nachalności. A przecież cała istota dzieje się gdzie indziej.



Bo to nie legginsy przyciągają spojrzenia. Nie dekolty, nie push-upy, nie TikTokowe sztuczki. To coś starszego, znacznie bardziej pierwotnego: energia kobiety, jej obecność, sposób bycia. Czasem wystarczy po prostu iść. Być. Spojrzeć komuś w oczy. I nagle to on nerwowo odwraca wzrok, udaje, że patrzył gdzie indziej, przestępuje z nogi na nogę.

To właśnie różnica między patrzeniem na kobietę, a patrzeniem na osobę. W jednym jest nachalność, w drugim — zwykła fascynacja człowiekiem. I uwaga: tu pojawia się coś, o czym w ogóle się nie mówi — bo bardzo często różnica nie leży nawet w samych spojrzeniach, tylko w tym, jak są odbierane.

Ja lubię tę uwagę. Smakuję tę sekundę. Nie robię z niej problemu, nie dopisuję do niej historii o molestowaniu, nie traktuję jej jak sygnału do gry w zaloty. Widzą mnie. Tylko tyle — i aż tyle. A wiem, że dla innych kobiet ta sama sytuacja może być stresująca, niekomfortowa, czasem wręcz odbierana jako przekroczenie granicy. Choć spojrzenia są te same — ich odbiór bywa zupełnie inny. I w tym tkwi cały paradoks tej subtelnej gry.

I tutaj dochodzimy do rzeczy jeszcze trudniejszej: dlaczego tylu mężczyzn nie wybiera kobiet, z którymi po prostu dobrze się czują? Dlaczego tak często odpuszczają te spokojne, dobre, autentyczne relacje na rzecz emocjonalnych fajerwerków?

Bo przecież znasz to: spotykasz kogoś, kto lubi Twoje towarzystwo. Śmieje się, rozmawia, patrzy z ciekawością. Nie ma sztuczek, nie trzeba udawać. Jest obecność, jest spokój. Jest człowiek. I właśnie to często dla wielu okazuje się… zbyt nudne. Zbyt stabilne. Bo gdzie dramat, gdzie ekscytacja, gdzie emocjonalna huśtawka? Lepiej wpaść w nieprzewidywalną grę niedojrzałych emocji niż zaryzykować zwyczajne bycie z kimś, z kim po prostu jest dobrze.

Dlatego ja, gdy już ktoś mi wpadnie w oko — trzymam się go. Widzę wartość w tej obecności. Bez cyrków, bez gonitwy, bez gier. Choć wielu mężczyzn dostrzega to dopiero po latach, gdy znudzą się ciągłym chaosem.

A cała reszta? Niech patrzą. Bo właśnie o to chodzi. Lubię tę uwagę. Jest przyjemna. Nie musi znaczyć nic więcej. I na pytanie spod mema: „ciekawe dlaczego?”, odpowiedź jest banalna:

Bo piękno przyciąga spojrzenia. Bo w ten sposób od zawsze celebrujemy je na swój cichy, niewerbalny sposób.