Spacer to nie randka? Świetnie. Nie chcę randki. Chcę człowieka

Albo chociaż kogoś, kto nie myli kolacji z kontraktem

Są kobiety w internecie, które potrafią rozbroić dzień jednym zdaniem. Na przykład: „Spacer to nie randka”. I zanim zdążysz dokończyć poranną kawę, już jesteś winna: zaniżania standardów, braku godności, niedostatecznej tajemniczości.

Bo przecież, jak twierdzą niektóre ekspertki od „femininnej energii”, jeśli facet naprawdę chce, to nie zaprosi cię na kawę. Ani na spacer. Zaprosi cię do restauracji, najlepiej takiej, która ma własne konto na Instagramie. Zasady są proste: ma być stół, światło świec i rachunek minimum trzycyfrowy.

A ja za każdym razem mam ochotę zapytać: i co dalej? Co się dzieje po tej randce z katalogu? Bo w moim doświadczeniu bardzo często dzieje się jedno — mężczyzna uznaje, że coś mu się należy.

Bo przecież był wysiłek. Była inwestycja. Było "zabieganie". A skoro ja nie jestem zachwycona ani dostępna, to widocznie coś jest ze mną nie tak.

Otóż nie.

Nie lubię być przymuszana. Nie chcę flirtu zamienionego w negocjacje. Dlatego to ja często proponuję kawę i spacer. Nie dlatego, że nie mam oczekiwań — tylko właśnie dlatego, że je mam. I że chcę najpierw zobaczyć, czy w ogóle warto je wobec tej osoby mieć.

Spacer nie jest dla mnie porażką. Jest testem. Ktoś, kto nie potrafi przejść ze mną paru kroków, patrzeć na psa i rozmawiać bez planu na wieczór — nie potrafi być też ze mną na dłużej. Proste.

Nie jestem długonogą blondyną z niebieskimi oczami. Nie jestem fit. Nie mam kasy na operacje plastyczne, a po anginie zdarza mi się kaszleć na ławce w parku i trudno — to też ja. Ale nie przestaję mieć potrzeb. Chcę czułości. Chcę więzi. Chcę kogoś, kto będzie szanował mój czas, nie oczekując w zamian wyceny emocjonalnej w naturze.

I wiem jedno: bogaty mężczyzna i tak mnie nie wybierze. Bo mając pieniądze — ma wybór. A kiedy możesz wybierać, wybierasz to, co pasuje do obrazka. Kobietę, która wygląda, jakby się dopasowała do twojego życia. Do twojej kanapy. Do twoich wakacji.

Ja się nie dopasuję. Urodziłam się inna. Nie da się mnie ulepić z karty kredytowej.
Ale czy to znaczy, że mam rezygnować z potrzeby bliskości? Że mam udawać, że nie mam prawa chcieć kogoś, kto będzie przy mnie nie za coś — tylko mimo wszystko?

Poza tym — co to za udowadnianie swojej wartości pieniędzmi?
Kiedyś może miało to sens. W kulturze żydowskiej pierścionek zaręczynowy musiał mieć określoną cenę. Był symbolem zobowiązania, zapisem intencji. Ale nawet tam liczyła się cała otoczka: społeczność, wartości, wspólna droga. Nie sama biżuteria.

Dziś wiele osób traktuje te gesty jak dowody jakości partnera.
„Skoro wydał, to znaczy, że będzie dobrym mężem”.
Nie, to znaczy, że wydał. I tylko tyle.
Wierności, troski, czułości — nie da się opłacić z góry.

A z drugiej strony mamy cwaniaków nowej ery — takich, co niby są ponad to. Co powiedzą: „Ja nie potrzebuję kolacji przy świecach, bo dla mnie liczy się rozmowa”. Brzmi pięknie, tylko że niekiedy to nie jest pokora, tylko strategia: żebyś przypadkiem nie kosztowała zbyt wiele. Bo jemu też zależy, tylko żeby nie bolało go po kieszeni. No chyba że to ty zapłacisz — wtedy sytuacja nagle staje się fair.

W tym kontekście nawet jego „spacer” staje się podejrzanie przemyślany. Bo dziś każdy gra. Tylko jedni grają w luksus, a drudzy w rozsądek. Ale jeśli w obu przypadkach chodzi o to, żeby na koniec dnia maksymalnie zyskać i minimalnie stracić, to gdzie tu miejsce na człowieczeństwo?

Za dużo mężczyzn jest dziś zafiksowanych na inwestowaniu w kobiety, a za mało — na poznaniu ich. I później to kobieta ma się zastanawiać: czy przyjęcie zaproszenia to już zgoda na coś więcej? Czy kolacja to sygnał, że jestem „na sprzedaż”?

Nie, dziękuję. Nie chcę negocjować siebie przy świecach.

Chcę rozmowy bez planu. Ciszy, która nie ciśnie. I obecności, która nie kosztuje — tylko jest.

Bo może ja nie jestem „kobietą premium” według ich TikTokowych definicji. Ale jestem człowiekiem. I nie zamierzam chodzić na randki, które bardziej przypominają kontrakty handlowe niż spotkania dwóch dusz.

Spacer? Kawa? Pies u boku?
To najlepsze warunki poznawcze, jakie mogę komuś zaoferować.
I jeśli ktoś nie potrafi tego uszanować — to znaczy, że nie chodzi o relację.
Chodzi o transakcję.

A ja nie jestem transakcją.


Kobieta w beżowym płaszczu i rudym szalu spaceruje z psem po parku jesienią. Na grafice znajduje się napis: „Spacer to nie randka? Świetnie. Nie chcę randki. Chcę człowieka.”