Co nagle, to po diable – w biznesie
Pracuję od 2008 roku. To już trochę lat, prawda? W tym czasie obserwowałam, jak wiele osób, niezależnie od branży, zaczyna dzień od biegu i kończy go na ścianie. Reklama, w której funkcjonuję na co dzień, to pęd wcielony. Szybciej, więcej, jeszcze wczoraj. I choć długo myślałam, że to tylko cena zawodu – dziś wiem, że da się inaczej. Ale wymaga to treningu. Codziennego, cierpliwego i... bardzo osobistego.
Jestem osobą wysokowrażliwą. Dla mnie świat nie ma przycisku „mute” – wszystko czuję głośniej, mocniej, częściej. Przez lata myślałam, że to wada. Dziś wiem, że to właśnie dzięki tej intensywności szybciej nauczyłam się obserwować siebie. A skoro w pracy spędzamy 8 godzin dziennie – warto poznać własne mechanizmy, zanim one nas rozjeżdżą jak walec.
1. Napięcie mięśni – pierwszy sygnał
Presja czasu najpierw wchodzi w ciało. Napinasz ramiona, szczęki, zaciskasz dłonie. U mnie to pierwszy alarm. Dlatego nauczyłam się rozluźniać w trakcie – nie dopiero po. To może być świadomy oddech, rozprostowanie palców, poruszenie karkiem. Krótkie pauzy, w których wracam do ciała i pytam: „Co się ze mną dzieje?” Nie muszę znać odpowiedzi. Sama obserwacja wystarczy, by zejść z czerwonego alertu.
2. Strach – najtrudniejszy przeciwnik
Strach to temat rzeka. Ale w pracy działa jak sabotażysta – przychodzi, gdy najbardziej go nie potrzebujesz. Ja nauczyłam się go blokować. Świadomie. Wiem, to brzmi dziwnie, ale jeśli masz kontakt ze sobą, naprawdę możesz powiedzieć emocjom: „Poczekaj chwilę.” One wrócą. I dobrze – bo po wszystkim warto je przepuścić przez siebie, wypłakać, wytańczyć, wypisać. Ale w danej chwili trzeba działać. Tę chwilową blokadę nazywam siłą umysłu. Mindfulness w praktyce. Nie tylko oddychanie i siedzenie w lotosie, ale konkret: zarządzanie sobą w stresie.
3. Analiza po bitwie
Kiedy kurz opadnie, przychodzi czas na refleksję. Nie żeby się biczować – wręcz przeciwnie. Pytam siebie: „Co mogłam zrobić lepiej?”, „Jaką lekcję stąd wyciągnę?”, „Co następnym razem zrobię inaczej?” Spisuję to. Czasem w telefonie, czasem w zeszycie. Nie chodzi o to, żeby powtarzać sytuacje – bo przecież nic dwa razy się nie zdarza. Ale szukam podobieństw. Zbieram narzędzia na przyszłość. Bo każda burza kiedyś się kończy. I każda uczy pływać trochę lepiej.
4. Umysł w chaosie
Pod wpływem strachu robię się chaotyczna. Zaczynam miotać się od zadania do zadania. Tracę trzeźwe myślenie. I wiem, że nie jestem w tym sama – to typowa reakcja mózgu. Dlatego tak ważne jest doświadczenie. Im dłużej pracujesz, tym więcej rzeczy przychodzi automatycznie. Obsługa narzędzi, skróty klawiszowe, flow projektowe – to wszystko skraca czas i redukuje stres. Czyli tempo pracy to nie tylko presja, ale suma wielu składowych.
5. Otoczenie ma znaczenie
Dobra atmosfera w pracy to nie frazes. To realna różnica między „dam radę” a „mam dość”. Miałam szefa, który nie mikrozarządzał. Potrafił powiedzieć: „Zatrudniłem cię, bo się na tym nie znam – rób swoje.” Czułam jego napięcie, widziałam niepewność, ale dawał mi przestrzeń. I w tej przestrzeni wyrastało zaufanie. To procentuje – zarówno dla pracownika, jak i całej firmy.
6. Kiedy zwolnić?
Najlepszy moment, by się zatrzymać, to ten, w którym czujesz, że już nie panujesz nad stresem. Ale to nie znaczy: usiąść na 5 minut i nic nie robić. Zwolnienie to oddech. Krótkie stop, odklejenie się od ekranu, chwila dystansu. I powrót – łagodny, uważny. Pewnego dnia zrozumiesz, że masz swój rytm. On nie musi być jak u innych. U mnie wygląda tak. U ciebie będzie inaczej. Ale jedno jest pewne – pośpiech jeszcze nikomu nie uratował nerwów.
Mam cichą nadzieję, że ten felieton pokaże ci inną perspektywę. Może pozwoli ci spojrzeć na tempo pracy jak na coś, czym można zarządzać, a nie coś, co zarządza tobą. Czy u ciebie to zadziała? Nie wiem. Ale jeśli poczujesz się choć odrobinę wsparta – to znaczy, że było warto.
Śpiesz się powoli. I wszystko będzie dobrze.
