Moralność na pokaz, czyli kto naprawdę boi się prostytucji?
Prostytucja – najstarszy zawód świata. Już starożytni Rzymianie wiedzieli, że za emocje czasem trzeba zapłacić. Co ciekawe, wówczas nie tylko ubodzy, ale także bogate i znudzone życiem mężatki szukały w prostytucji dreszczyku emocji, czegoś, co pozwalało poczuć, że naprawdę żyją. Jednak mimo tak głębokich korzeni historycznych, współczesność nadal nie wie, jak z tym tematem się uporać.
Dlaczego prostytucja wciąż pozostaje tematem tabu, chociaż praktycznie każdy wie, że istnieje i kwitnie na całym świecie? Czy to faktycznie tylko kwestia moralności, jak próbują nam wmówić politycy? Tym bardziej, że wpływy kościoła, tradycyjnie będącego głównym głosem moralnym w Polsce, stale maleją nawet w kraju tak katolickim jak nasz.
Absurd tego stanu rzeczy podkreśla również sytuacja osób świadczących usługi seksualne. Wiele z nich żyje jawnie, płaci podatki, a nawet kupuje mieszkania. To one same pytają urzędy o podatki i regulacje, podczas gdy prawo wciąż nie nadąża za rzeczywistością. W efekcie osoby te pozostają bez realnej ochrony prawnej, narażone na przemoc, wyzysk czy manipulację. Co więcej, często boją się zgłaszać takie sytuacje, obawiając się społecznej stygmatyzacji czy braku zrozumienia ze strony władz.
W argumentach przeciwko legalizacji prostytucji często przewija się temat handlu ludźmi i zwiększenia przestępczości. Ale czy na pewno? Przecież obecna sytuacja – gdzie prostytucja funkcjonuje w szarej strefie – sprzyja właśnie takim patologiom. Być może rozwiązaniem byłoby właśnie zalegalizowanie tego zawodu, co mogłoby paradoksalnie doprowadzić do zmniejszenia przemocy, handlu ludźmi czy przestępstw seksualnych, bo przejrzystość rynku i jasne reguły gry skuteczniej chroniłyby osoby zaangażowane w tę branżę.
Również argument o niemoralności prostytucji wydaje się coraz słabszy w świecie, gdzie coraz mniej rzeczy pozostaje tabu, a ludzie coraz bardziej otwarcie mówią o swojej seksualności i potrzebach. Jeśli wszyscy wiedzą, że prostytucja istnieje i zawsze będzie istnieć – choćby ze względu na specyfikę ludzkich zachowań, w tym tych patologicznych – czy nie lepiej ją ucywilizować, zamiast udawać, że problem nie istnieje?
Przykłady politycznych skandali związanych z prostytucją, jak te z udziałem europosła Bogdana Golika w 2005 roku, „seksafery” w Samoobronie w 2006 roku czy senatora Krzysztofa Piesiewicza w 2008 roku, pokazują, że ci, którzy najgłośniej mówią o moralności, często sami nie przestrzegają zasad, które narzucają innym. Może więc problemem nie jest sama prostytucja, ale sposób, w jaki społeczeństwo i politycy o niej mówią?
Warto również spojrzeć na współczesne formy relacji, które często stanowią cichą alternatywę dla prostytucji – choć bez żadnej przejrzystości. Portale randkowe i aplikacje takie jak Tinder pełne są ludzi szukających seksu, często ukrywając to pod płaszczykiem miłości lub potrzeby bliskości. Zdarza się, że osoby – głównie kobiety – są manipulowane obietnicami związku, by po stosunku zostać porzucone. W tym sensie wielu mężczyzn korzysta z seksu niemal jak z usługi – tylko że bez zapłaty, a często z emocjonalnymi kosztami po stronie drugiej osoby. Hipokryzja systemowa trwa nadal, ale tylko w jedną stronę.
Najwyższy czas, by politycy przestali moralizować i zaczęli szukać realnych rozwiązań. Prostytucja nie zniknie, ale można uczynić ją bardziej humanitarną i bezpieczną. I może wreszcie warto przyznać otwarcie: zakazując czy przymykając oczy na prostytucję, nie poprawiamy moralności społeczeństwa, a jedynie pozwalamy dalej kwitnąć hipokryzji.