Kiczowy tytuł prawdziwej historii. Czy z polecenia można podjąć się czegoś?


Przez drzwi

Nie wydarzyło się nic spektakularnego. Po prostu któregoś dnia weszłam na uczelnię. Z ciekawością, ale też z poczuciem, że chyba ktoś zapomniał mnie poinformować, co się tu właściwie robi. Ot, dziewczyna wśród obcych twarzy, ściskająca plecak jak tarczę. Obserwowałam. Chłonęłam. Łączyłam kropki. Aż w końcu – znienacka – podniosłam się z krzesła. Przestraszona. I zrobiłam coś szalonego: odezwałam się. Lody pękły.

I wtedy przyszło to uczucie: że mogę więcej, niż myślałam. Że nie jestem sama. Że wokół są ludzie, którym też coś gra w duszy. Że może nas być więcej – tych „trochę innych”, pozytywnie porąbanych, z pasją. Może właśnie my możemy coś zmienić. Zacząć od siebie, potem – kto wie?

Wstąpiłam do klubu. Nie z powodu powołania. Z czystego wyrachowania – chciałam lepiej wypadać przed klientami. Szkolenia były za drogie, a klub? Cóż, składka półroczna i szansa na znajomych, którzy nie będą patrzeć dziwnie, gdy rozpisuję w zeszycie strukturę przemowy. Też byłam sceptyczna. Ale przemówiło do mnie jedno: to nie była kolejna teoria na sucho. Tutaj wiedzę się przeżywa.


Zmieniamy się powoli. I dobrze.

Byłam trudnym przypadkiem. Niby zmotywowana, ale moje tempo było bardziej „żółw w korku” niż „rakieta do sukcesu”. Mentor mówi, że to nieprawda – że po prostu bardzo chciałam się uczyć. Chyba miał rację. Tylko że moje granice komfortu były… ciasne. Naprawdę ciasne.

Poszerzałam je jak się dało – o milimetr miesięcznie. Ale systematycznie. Później już szło szybciej. Przyszła pewność siebie, doświadczenie, śmielsze cele. Największy próg? Dziesiąta mowa. Zwieńczenie ścieżki. Moment, w którym nie tylko mówisz – inspirujesz.

 

„To jakaś sekta?”

Kiedy wspomniałam znajomym o klubie, wielu patrzyło z ukosa. „Sekta?” – padło raz czy dwa. Trochę śmieszne, trochę bolesne. Bo sekta odbiera, a tu dostajesz coś, co zostaje z tobą na długo – świadomość. Umiejętności. Ludzi.

Czasem udajemy, że nas to nie rusza. Ale rusza. Bo wizerunek ma znaczenie – w życiu i w klubie. Dlatego mamy PR, dlatego się staramy. Dlatego publikujemy, pokazujemy, zapraszamy. Nie żeby zbawić świat. Tylko dać komuś szansę zajrzenia przez dziurkę od klucza.

Nie krzyczymy z ambony. Dajemy się podejrzeć. Demo spotkania, artykuł, rozmowa. A potem – może ktoś wejdzie przez te same drzwi co ja kiedyś. Z ciekawości. I zostanie.


Dlaczego nie?

Nie każdy ma czas, nie każdy ma odwagę. Ale każdy, kto tu trafia, dostaje przestrzeń. Nikt nie wymaga spektakularnych przemian. Tylko chęci. Tylko kroku. Tylko decyzji, że chce się mówić pewniej. Być bardziej sobą.

Dlatego dzielę się tą historią. Bo może ktoś, gdzieś, czyta to właśnie teraz i potrzebuje takiego impulsu. Że się da. Że można. Że warto.

Mam nadzieję, że dzięki tym kilku słowom choć jedna osoba postanowi – dobra, wchodzę. Przez drzwi. Siadam. I zostaję.