To nie Instagram odbiera mi poczucie atrakcyjności. Tylko mężczyźni, którzy nie chcą być obecni

Kobieta patrzy w bok z wyrazem dystansu i zamyślenia. Obok niej widnieje cytat: „To nie Instagram odbiera mi poczucie atrakcyjności. Tylko mężczyźni, którzy nie chcą być obecni.”


Na jednym z profili, które kiedyś lubiłam, pojawił się materiał. Facet w peruce, grający zbolałą kobietę: „Nie czuję się atrakcyjna. Te wszystkie laski w social mediach są takie idealne! Co robić?!”.

Na końcu puenta: „I cyk! Mamy kolejną kopię”. Czyli kolejną kobietę, która rzekomo próbuje wyglądać jak z Instagrama. I robi to niby dla siebie – ale tak naprawdę, według niego, dla atencji. Żeby się dowartościować. Bo przecież kobieta nigdy nie może być po prostu sobą. Zawsze musi coś udowadniać.



No to ja powiem tak: nie czuję się nieatrakcyjna przez kobiety z social mediów. I nie dlatego, że robią sobie usta, rzęsy, konturowanie czy filtr z kwiatkiem.

Ja czuję się nieatrakcyjna, gdy mężczyzna, który się ze mną spotyka, nie patrzy na mnie z pożądaniem. Gdy zachowuje się, jakby robił mi przysługę. Gdy nie proponuje spotkań, tylko je przyjmuje. Gdy mam wrażenie, że to ja mam zabłysnąć, coś wymyślić, zaangażować się bardziej. A on? On może po prostu być. I mieć do mnie stosunek letni, obojętny. Bo mu się należy.

Przechodziłam już przez różne etapy. Najpierw próbowałam to naprawiać. Zmienić coś. Dać z siebie więcej. Działało na chwilę – do momentu, aż znów czułam się dodatkiem do czyjegoś planu. Nie obiektem pożądania, tylko opcją na wolny wieczór.

Dziś już nie próbuję. Gdy czuję, że jestem zapchajdziurą – po prostu daję kosza. Nie czekam, aż się ogarnie. Nie będę bardziej zaangażowana od niego. Nie chcę, żeby mój widok nikomu „nie przeszkadzał”. Szukam obecności, która sprawia, że komuś staje. Dosłownie i emocjonalnie.

Bo ja też chcę czuć się chciana.


I jeszcze jedno, zanim ktoś mnie wrzuci do worka z „kolejnymi kopiami z Instagrama” – nie, nie robię sobie ust. Nie mam rzęs do nieba, nie kręcę włosów pod filtr upiększający. I nie dlatego, że mnie nie kusiło. Gdyby nie Hashimoto, może i bym delikatnie powiększyła usta – ale nadal nie takie, jakie widzę codziennie na reelsach. Te przerysowane, napompowane, pozbawione niuansu. Po prostu... to nie moja estetyka.



Ale wiesz co? Te kobiety – z tymi ustami, rzęsami, konturami – one naprawdę się sobie podobają. Niektórym to pasuje. Niektóre czują się z tym dobrze. Inne pewnie próbują się dopasować. Ale najbardziej szkoda mi jednej rzeczy: że nie wiemy, gdzie kończy się ich wolny wybór, a zaczyna potrzeba bycia chcianą. I że rzadko która powie to głośno.

Bo jak kobieta powie „robię to, żeby się podobać facetom” – to będzie słaba, zależna, niedojrzała. A jak powie „robię to tylko dla siebie” – to w komentarzach i tak dostanie etykietę „ofiary patriarchatu w denialu”. I znów mężczyzna rozstrzyga, co myśli kobieta. Nawet gdy się nie odzywa.

Więc nie, nie jesteśmy kopiami. Nie wszystkie chcemy wyglądać jak z jednego szablonu. Nie wszystkie robimy coś po to, żeby komuś się przypodobać. Ale nawet jeśli – to czy to naprawdę takie przestępstwo, że chcemy być kochane?