Wojna w telewizji i wojna w cieniu – dwa różne światy

Rosjanie mają dziwny luksus – wojnę oglądają głównie w telewizji. To nie jest codzienność pod oknem, to nie są ruiny miasta, które trzeba omijać w drodze do pracy. To obrazki podane w wiadomościach, odpowiednio przyprawione propagandą.

I tu kryje się paradoks. Społeczeństwo, które samo nie doświadcza wojny, ma inną wrażliwość. Dla Rosjan wojna to widowisko – coś, co dzieje się „gdzieś tam”. Dopóki toczy się na cudzej ziemi, łatwo wierzyć w narrację o „operacjach specjalnych” i „wielkiej ojczyźnie”. Wojna nie pachnie prochem, pachnie telewizyjną ramówką.

Polska historia wygląda inaczej. Moje pokolenie nigdy nie widziało wojny za oknem. Nie słyszałam bomb, nie uciekałam do piwnicy, nie żegnałam ojca z karabinem. Wojnę znam tylko z podręczników, zdjęć, muzeów. A jednak ją czuję – w pustce po wymordowanej inteligencji, w przerwanych historiach rodzinnych, w przestrzeni miast.

Wystarczy spojrzeć na Warszawę. Piękne kamienice stoją obok smutnych bloków stawianych w pośpiechu. Stare Miasto to odbudowana makieta, a obok niej codzienność pełna szarych elewacji. Niby tętni życie, ale pod spodem jest melancholia zburzonego miasta. Czujesz się jak w domu, ale w domu, w którym ktoś kiedyś zburzył ściany.

To dwa różne światy. Rosjanie, którzy nigdy naprawdę nie przeżyli wojny „u siebie”, traktują ją jak spektakl i łatwo kupują propagandę. My, którzy wojny nie widzieliśmy, i tak czujemy jej skutki każdego dnia – w architekturze, w kulturze, w braku opowieści przekazanych z ust do ust.

Paradoks polega na tym, że oni nie widzą wojny, choć ją prowadzą, a my ją widzimy, choć jej nie doświadczyliśmy. I dlatego rozumiemy ją zupełnie inaczej.


Grafika z dużym, czarnym napisem „Wojna w telewizji i wojna w cieniu – dwa różne światy” na jasnym tle, minimalistyczny styl publicystyczny.