Przepraszam, ale w którym wieku ja sortuję te śmieci?

 Felieton o technologii, która robi wszystko – oprócz tego, co naprawdę potrzebne.

Są dni, kiedy naprawdę wątpię, czy żyję w XXI wieku.
Może to tylko bardzo realistyczna symulacja przełomu tysiącleci, w której zamiast lewitujących deskorolek mam pięć kubełków pod zlewem i zagadkę godną escape roomu: czy to opakowanie po serku wiejskim wrzucić do plastiku, zmieszanych, czy po prostu zjeść razem z wieczkiem i mieć święty spokój?

Bo serio – roboty budują samochody, malują ściany, tworzą deepfake’i i tańczą na TikToku, ale rozpoznać opakowanie po jogurcie to już dla nich za dużo?

Z każdej strony słyszę: trzeba być świadomym konsumentem, trzeba sortować odpady, trzeba dbać o planetę.
A ja pytam: gdzie są roboty, kiedy są naprawdę potrzebne?



Ręczne sortowanie śmieci w erze AI? Naprawdę?

To nie ja jestem „nie dość świadoma”. To system jest nie dość nowoczesny.
Kubły są opisane jakby ktoś tłumaczył zasady po ciemku.
Ulotki rozdawane przez gminy mają tak zdawkowe informacje, że nawet Sherlock Holmes by się poddał.
A aplikacje? No cóż – działają, ale tylko wtedy, gdy masz czas, zasięg i ochotę na grzebanie w interfejsie zaprojektowanym jakby przez algorytm, który nienawidzi ludzi.

To wszystko to zrzucenie odpowiedzialności na obywateli. Tak jakbyśmy my – w tych wszystkich obowiązkach, problemach i codziennych dylematach – jeszcze mieli czas zastanawiać się, czy aluminiowa pokrywka po jogurcie to "tworzywo sztuczne wielomateriałowe", czy już "potencjalne przestępstwo ekologiczne".

A przecież można inaczej

Wyobraźmy sobie to: zautomatyzowane sortownie z robotami, które rozpoznają materiał, zapach, strukturę i stan odpadu. Pracują 24/7. Nie mają dość, nie potrzebują urlopu. Każdy śmieć trafia tam, gdzie trzeba. Od razu. Bez błędów, bez wątpliwości.

Technologia już istnieje.
Skoro potrafimy zdalnie operować człowieka na innym kontynencie, to chyba jesteśmy w stanie oddzielić butelkę po keczupie od kartonika po mleku roślinnym?

Wybudujmy takie sortownie za aglomeracjami. Pracowników można dowozić szybkimi pociągami. Niech roboty robią robotę, a ludzie odzyskają trochę przestrzeni psychicznej.

Skąd na to pieniądze?

Z podatków – tak.
Z fundacji – też tak.
Z międzynarodowych grantów ekologicznych, partnerstw z nauką, crowdfundingów, a nawet z nowej organizacji, która działa przez cały rok, a nie tylko raz do roku jak Wielka Orkiestra.
Niech to będzie prawdziwa orkiestra do sprzątania świata – dosłownie.

Można by też pociągnąć to globalnie. Wysłać takie sortownie do Afryki i Azji – tam, gdzie śmiecimy najwięcej, chociaż już nie własnymi rękami. Sortownie dostosowane do lokalnych warunków, wspierane przez edukację i lokalne społeczności.

Nie święte oburzenie, tylko konkretna praca – z pomocą technologii, która naprawdę działa.

A póki co?

Póki co wracam do swojego sortowniczego sudoku. Zastanawiam się, czy plastik po hummusie to jeszcze „czysty”, czy już „brudny”. Czy nakrętka po maśle orzechowym powinna zostać oddzielona, czy lepiej ją ceremonialnie spalić.

I naprawdę – nie obraziłabym się, gdyby wreszcie jakiś robot zrobił coś pożytecznego.
Zacząłby od moich śmieci.