Miłość przez żołądek? Chyba, że gotuje kucharz
Zawsze, gdy idę na randkę z kucharzem, fantazjuję sobie, że będziemy razem gotować. Nauczy mnie czegoś nowego, zarazi pasją, może zdradzi parę sztuczek z zaplecza. W mojej głowie to trochę jak taniec – wspólny rytuał, flirt wśród zapachów, czułość przelewająca się z patelni na talerz. Seksualne napięcie podsmażone na maśle klarowanym.
Zawsze, jak idę do restauracji, zamawiam coś, czego sama nie potrafię zrobić lub czego nie mam w lodówce. Inaczej – po co w ogóle wychodzić do restauracji, skoro wszystko mam w domu? Jeszcze sama sobie zrobię? No proszę.
A on co?
Opowiada, jak to koledzy go wykorzystują, bo jest kucharzem. I że ma dość. Bo kiedy wraca do domu, to marzy, żeby dla odmiany ktoś coś ugotował dla niego. I ja to rozumiem. Serio, rozumiem. Ale… zobacz, jak to się kłóci z moim wyobrażeniem relacji. Zaczynam się stresować, czy sprostam kucharzowi. Czy moja pomidorowa nie okaże się dla niego obrazą zawodu. Chociaż lubię gotować. Mój język miłości to przecież dawanie – również jedzenia. A tu nagle zgrzyt. Załamka.
No i jeszcze ten żal do kolegów. Kto mu każe mieć takich kumpli, co żyją jak nastolatki, żony są daleko, a oni nie potrafią zagotować makaronu? Dlaczego ich nie nauczy? Dlaczego nie powie: chłopaki, ogarnijcie się? Przecież to też byłby akt troski – męska solidarność, nie kuchenny wyzysk.
A ja? A ja tymczasem fantazjuję o erotycznych randkach, gdzie dbamy o siebie nawzajem, na wielu płaszczyznach. I mogę sobie pomarzyć. Ale tutaj muszę się przyznać. Może on nie rozmawia z kumplami – ale ja też nie powiedziałam mu o swojej fantazji. Głupia ja? Może po prostu nie czułam się przy nim na tyle bezpiecznie. Może bałam się, że poczuje się przeze mnie wykorzystany – tak samo jak przez nich. Więc odpuściłam. Odpuściłam rozmowę. I jego. Moja intencja była dobra – chciałam zadbać o jego potrzeby. Ale czy to było słuszne? Czy nie zrezygnowałam ze swojej przyjemności zbyt szybko? Czy nie przemilczałam zbyt wiele? Miłość przez żołądek? Tylko jeśli talerz stoi na środku stołu, a nie między nami jak ściana.