O czasie, który przecieka – i o tym, co z tym zrobić

Czas. Niby mamy go tyle samo, ale każdy z nas przegrywa z nim na własny sposób. Jedni toną w bieżączce, inni próbują ujarzmić go kalendarzami i aplikacjami do zarządzania życiem. Jeszcze inni dopiero zaczynają zauważać, że przecieka im przez palce. A szkoda – bo to waluta, której nie da się rozmienić na drobne ani odzyskać z końcówki miesiąca.

Kilka tygodni temu pisałam o cechach skutecznego menedżera – tego, który nie tylko gasi pożary, ale też wie, kiedy warto odłożyć gaśnicę. Tym razem chcę zatrzymać się przy jednej z najtrudniejszych do ujarzmienia sfer codzienności: zarządzaniu czasem. Ale nie w stylu „planuj lepiej” – bo wszyscy wiemy, że planowanie to jedno, a życie robi swoje.

Zacznijmy od banału, który tak łatwo zignorować: czasu nie da się odłożyć na później. Wczorajszy dzień już był. Dzisiejszy właśnie się zużywa. A mimo to tak często udajemy, że czas to coś, co można rozciągać w nieskończoność. Nie można.

Kierownicze paradoksy i codzienne absurdy

Zarządzanie czasem brzmi dumnie, dopóki nie zadzwoni klient z pytaniem o pogodę w Portugalii. Albo dopóki nie pojawi się kolejna „sprawa niecierpiąca zwłoki”, która – jak się okazuje – mogłaby spokojnie poczekać do jutra. W świecie menedżera (i nie tylko) dzień to pole minowe, na którym pozornie ważne rzeczy wysadzają nam w powietrze to, co naprawdę istotne.

Warto tu przypomnieć coś oczywistego: nie wszystko trzeba robić samemu. Brzmi jak herezja w kulturze zapracowania, ale delegowanie zadań to nie lenistwo – to strategia. Zatrudniając ludzi, którzy wykonają coś na 80% naszej jakości, jesteśmy w stanie osiągnąć znacznie więcej, niż próbując być w pięciu miejscach naraz.

I jeszcze jedno: czasem największym złodziejem naszego czasu... jesteśmy my sami. Albo nasze ego, które chce „mieć wszystko pod kontrolą”. A potem kontrolujemy już tylko własne zmęczenie.

 

Diagnoza, czyli terapia szoku

Jeśli nie wiesz, gdzie przeciekasz – zapisuj. Przez tydzień, może dwa. Każdy telefon, każdą przerwę, każde scrollowanie. Wszystko. To niekomfortowe, ale niezbędne. Tylko tak można zobaczyć, ile godzin dziennie kosztuje Cię ogarnianie rzeczy, które wcale nie muszą być ogarnięte przez Ciebie. Albo które nie muszą być ogarnięte wcale.

Potem zadaj sobie trzy pytania:

  1. Co by się stało, gdybym tego nie zrobiła?

  2. Czy ktoś inny mógłby to zrobić równie dobrze albo lepiej?

  3. Czy ja przypadkiem nie marnuję komuś czasu, mimo że jestem „efektywna”?

Te pytania są nie tylko narzędziem zarządzania, ale też lustrem. A jak wiadomo – nie zawsze lubimy to, co w nim widzimy.

Komasacja, czyli sztuka ciszy

Jedną z najważniejszych rzeczy, które można zrobić dla swojego czasu, jest... wyłączyć powiadomienia. Zamknąć drzwi. I przestać udawać, że wielozadaniowość to cnota. To mit. Dobre rzeczy – teksty, projekty, decyzje – wymagają skupienia. Czasem czterech godzin ciurkiem. A nie 7 razy po 15 minut między spotkaniami, mailem i kanapką.

To nie znaczy, że trzeba żyć w rytmie buddyjskiego mnicha. Ale warto wywalczyć dla siebie nieprzerwane bloki czasu – i nie oddawać ich byle czemu. Jak? Na przykład planując tydzień z wyprzedzeniem albo zaczynając dzień od decyzji, co dziś naprawdę jest warte Twojej uwagi. Tak po ludzku.

Na koniec – nie motywacja, tylko ostrzeżenie

Czas to nie dar. To surowiec. Jeśli go nie pilnujesz, nie pilnuje Cię już nic. Ani zdrowie, ani energia, ani sens. Dopóki nie zarządzasz swoim czasem, nie zarządzasz sobą. A to – prędzej czy później – odbije się na wszystkim.

Więc jeśli jeszcze nie znasz swojego czasu – poznaj go. Bo może właśnie tam kryje się odpowiedź na pytanie, dlaczego wciąż jesteś zmęczona, rozdrażniona i „niewyrabiasz się”.

 
   
 
x