O pułapkach, które nosimy w sobie. Refleksja po lekturze książki Pawła Boreckiego

Są książki, które się czyta raz i odkłada na półkę. I są takie, które wracają do nas same – jak list od starego przyjaciela, którego mądre słowa wybrzmiewają w głowie długo po zamknięciu ostatniej strony. „Pułapki nie tylko w biznesie” Pawła Boreckiego to właśnie taka książka. Nie jest napisana po to, by zaskoczyć nas błyskotliwością, ale by – trochę jak lustro – pokazać, gdzie sami sobie podstawiamy nogi.

Borecki to człowiek praktyki – szkoleniowiec, mówca, ktoś, kto od lat porusza się po terytoriach sprzedaży i marketingu. Ale to nie jego sukcesy zawodowe robią tu największe wrażenie, lecz szczerość, z jaką mówi o porażkach. O pułapkach, które zastawiamy sami na siebie – nieświadomie, systemowo, z rozpędu.

To nie jest książka wyłącznie o biznesie. To książka o nas. O tym, jak łatwo jest się zgubić w porównywaniu, jak trudno wrócić do siebie, kiedy goni się nie swoje cele. Każdy rozdział to osobna historia, osobne pytanie rzucone w twarz czytelnikowi – nie po to, by go zawstydzić, ale by zatrzymać.

Jedna z takich historii zapadła mi szczególnie w pamięć – przypowieść o chińskim cesarzu, jego synu i malarzu koni. Opowieść o pasji, cierpliwości i o tym, że największe dzieła powstają długo, w ciszy, z dala od oklasków. I że często to, co wygląda jak szybki sukces, jest wynikiem miesięcy – a może lat – niewidzialnej pracy. W świecie, który ceni natychmiastowość, to przypomnienie działa jak balsam.

Borecki pokazuje też inną ważną rzecz: że najlepszą promocją siebie jest... promocja innych. Otaczanie się ludźmi, których podziwiamy, stawianie ich w świetle. Bo – jak mówi przysłowie – „z kim przystajesz, takim się stajesz”. W kontekście relacji, pracy, własnych wyborów – to zdanie wybrzmiewa dziś jeszcze mocniej niż kiedykolwiek.

Czy warto sięgnąć po Pułapki…? Warto – szczególnie jeśli interesuje Cię rozwój osobisty, ale masz alergię na coachingową nowomowę. To książka, która nie sprzedaje złotych recept, ale zadaje właściwe pytania. Takie, które zostają na dłużej.

A jeśli jesteś typem, który czyta fragmentami – też się odnajdziesz. Każdy rozdział działa samodzielnie, można go otworzyć w biegu, między kawą a kolacją, i znaleźć coś dla siebie. I wrócić. Bo do tej książki się wraca – tak po ludzku, po cichu, kiedy coś w środku nie daje spokoju.