Chłopcom wolno więcej. I nikt im nie mówi, żeby siedzieli grzecznie.
Jako mała dziewczynka zawsze uważałam, że chłopcom wolno więcej. I nie była to żadna mądrość z książki o feminizmie, tylko zwykłe dziecięce oględziny świata. Oni mogli się bić. Oni mogli wrzeszczeć. Oni mogli fikać koziołki na trzepaku i nikt nie mówił, że to nie wypada. Dziewczynka miała siedzieć z nogami razem i być grzeczna. Grzeczna, czyli cicha. Cicha, czyli niewidzialna.
Na studiach też im było wolno więcej. Odważniejsi, głośniejsi, bardziej bezczelni. Wchodzili w dyskusje z prowadzącymi jak równy z równym. Ja ważyłam każde słowo, jakby indeks zależał od tonu głosu. A może zależał? Raz nauczyciel pochylił się i dotknął mojego kolana. Przypadkiem? Pewnie tak. Ale byliśmy sami w klasie. Nie zareagowałam. Tylko odsunęłam kolano. I to wystarczyło, żeby coś we mnie zostało na długo.
Bo dziewczynkom nie wolno być niewygodnymi.
W pracy sprzęt był do bani. Toner rozmazany, drukarki stare, komputer jak po przejściach. Ulotki wyszły źle. Podszedł i rzucił mi nimi w twarz. Dosłownie. I nikt nic nie powiedział. Nikt. Ani słowa. Bo jemu wolno.
Tak samo jak kuzynom, którzy izolowali się od dziewczynek. Niby zostawiali Heńka ze mną, ale prawda była taka, że nie chciało im się spędzać czasu z „babami”. Chociaż w tej samej rodzinie od wszystkich dzieci oczekiwano wykonywania domowych obowiązków. I chłopcy, i dziewczynki mieli swoje zadania. Moi kuzyni, choć kiedyś stronili od dziewczynek, dziś mają rodziny i normalnie uczestniczą w życiu domowym. Gotują, zmywają, ogarniają dzieci.
Ale ich ojcowie – moi wujowie – kuchni unikali jak ognia. Trzymali się z daleka, jakby garnek miał zaraz wybuchnąć, jeśli tylko podejdą zbyt blisko. I ta bierność wisiała nad domem jak niewidzialny szyld: „To nie twoja działka, chłopie. Zostaw kobietom.”
A jednak coś się zmienia. Nie dzięki modnym hasłom ani internetowym rewolucjom. Zmieniają to moje ciotki – ich matki. Nie feministki z teorii, tylko kobiety z życia. Bo to one wychowały tych chłopaków na ludzi, którzy nie boją się pieluch, kuchni i emocji. Nikt więcej. Tylko one.
A ja? W pracy mężczyźni są promowani. Nie zawsze szybciej, ale jakoś płynniej. Naturalniej. Jakby wszystko wokół im sprzyjało. Wszyscy są do nich bardziej przychylni. Ja – gaduła – drażnię. On – z tą samą cechą – błyszczy.
Moje problemy są lekceważone. Jego – załatwiane od ręki.
Przypaliłam popcorn. Tak, popcorn. Para z mikrofali uruchomiła czujniki przeciwpożarowe. Od tej pory naszemu community nie wolno go robić. Ale chłopaki z innego – piją sobie alkohol w biurze, trzymają go w szufladzie, robią popcorn, śmieją się. Nikt nie wprowadził zakazu ogólnego. Tylko u nas. Tylko po moim incydencie.
Podziękowano mi w projekcie. Zastąpił mnie Artur. Pracowałam zbyt szybko – aż myśleli, że mnie nie ma, bo nie nadążyli zauważyć, że już zrobiłam. Eskalowano mnie o literówki. Niechciana, za dobra, za cicha, za szybka. Uprzykrza mi się życie w pracy.
I nie, nie chodzi o wojnę płci. Chodzi o to, że chłopcom dalej wolno więcej. I że nikt im nie mówi, żeby siedzieli grzecznie.