Dlaczego kobiety trzęsą tyłkiem, żeby ktoś ich posłuchał?

Bo jak nie potrząsną, to nikt nie patrzy. Ani nie słucha.

W internecie jest taka dziewczyna. Z konta leci: porady relacyjne, minispicze o toksycznych mężczyznach, hasła o sile kobiet i o tym, że „jeśli on cię nie szanuje, to out”. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jedno: wszystkie te myśli – serio czy nieserio – wygłasza w stringach i czarnym gorsecie, kręcąc biodrami na piłce gimnastycznej.

Czyli: merytoryka na podszyciu erotyki.

I teraz pytanie: czy ona robi to, żeby zwrócić uwagę, czy może dlatego, że inaczej tej uwagi nie dostanie?

Nie chodzi o nią jedną. Chodzi o zjawisko, które już nikogo nie dziwi. Nawet jeśli powinno.

Kiedyś trzeba było napisać książkę, żeby cię cytowano. Dziś wystarczy ruszyć pupą i powiedzieć: „Nie wracaj do niego, on cię nie kocha” – i leci viral. Bo najpierw klikamy ciało, potem może – może – zostaniemy dla treści.

Mężczyźni oburzają się: „Czemu ona tak się ubiera, jak chce, żeby ją traktowano poważnie?”
Odpowiedź? Bo to jedyny sposób, żeby w ogóle ktoś kliknął.

Zresztą, panowie – bez hipokryzji. Gdyby kobiety nie miały milionów odsłon, bujając się w bieliźnie z mikrofonem przypiętym do ramiączka stanika, to by tego nie robiły. Ale robią. Bo jest popyt. Więc jest podaż. Proste jak TikTok.

Nie trzeba mieć doktoratu z socjologii, żeby zauważyć: algorytmy premiują ciało, nie mądrość. Refleksję – owszem, ale tylko wtedy, gdy jest wypowiedziana między jednym klapsem a przysiadem.

I nie – nie mam pretensji do tych kobiet. One rozumieją reguły tej gry lepiej niż niejeden profesor. One nie są naiwne. One są skuteczne.

Zresztą, co mają robić? Mówić z sercem na dłoni w swetrze z lumpeksu? To ich nikt nie zboostuje. Ani algorytm, ani widz. Zwłaszcza płci męskiej.

Tak wygląda rzeczywistość: kobieta może mówić, co chce – ale żeby zostać usłyszaną, musi najpierw pokazać tyłek.

I to wcale nie znaczy, że chce być pożądana. Ona chce być obecna. W przestrzeni, w której jej nie ma, jeśli nie przyciąga wzroku.

To jest nowoczesna forma przetrwania. Seks sprzedaje, ale nie tylko produkt – sprzedaje też uwagę. A bez uwagi jesteś nikim. Nawet jeśli masz coś ważnego do powiedzenia.

Można się śmiać. Można wzdychać. Można kręcić głową. Ale lepiej zadać sobie jedno pytanie: czy gdyby powiedziała to samo w dresie, też byś słuchał?

Bo może problem nie jest w niej.
Tylko w Tobie.


Nikt nie zmienia formy, która działa. A skoro działa – to dlaczego nie zarobić?

I właśnie tu wchodzi drugi akt hipokryzji.

Najpierw świat ustawia kobiety w roli tych, które muszą się odsłaniać, żeby być zauważone. Wpycha je w schemat: „pokaż ciało = masz zasięg, nie pokazuj = znikasz”. Potem ten sam świat – ten sam internet, te same komentarze – mówi z pogardą:
„One to tylko by chciały za coś. Seks tylko za pieniądze. Atencja tylko za lajki. Manipulantki.”

A może po prostu: grają w grę, w której nie one ustalały zasady.

Przecież nikt im nie płaci za same słowa. Nikt nie płaci za wartościowe rady, za analizy psychologiczne w domowym dresie. Ale jak potrząśnie biodrem, doda ironiczną puentę i wrzuci filtr glamour, to leci współpraca z marką, a konto rośnie.

Więc tak – zarabia. Bo może. Bo umie. Bo widzi, co działa.

I znów – problem nie w tym, że kobieta monetyzuje ciało. Problem w tym, że tylko to ciało daje jej szansę na monetyzację.

To nie jest prostytucja. To jest optymalizacja treści do algorytmu zbudowanego na męskim spojrzeniu.

A później pojawia się komentarz spod ciemnej chmury:
„Kobiety nie chcą seksu, one chcą tylko kasy.”

No to zapytam:
A kiedy dałeś jej coś więcej niż patrzenie? Kiedy słuchałeś, nie gapiąc się?

Kiedy dałeś coś bez ciała w pakiecie?

Bo jeśli odpowiedź brzmi: „nigdy” – to może nie one są problemem.
Może Ty jesteś lustrem, w którym odbija się to, jak sam konsumujesz kobiecość.

Zresztą – kobiety też to widzą. Dlatego przestają mieć opory. Skoro tak ma wyglądać gra, to grają. Nie z sympatii. Z rozsądku.

Grafika z cytatem: „Bo może problem nie jest w niej, tylko w tobie. Może ty jesteś lustrem, w którym odbija się to, jak sam konsumujesz kobiecość” na ceglanym tle

I w tym sensie:
Tak. Seks jest towarem. Ale nie dlatego, że kobiety to wymyśliły.
Tylko dlatego, że świat nauczył je, że tylko tak się sprzedaje głos.