Inwestowanie w kobietę – co naprawdę oznacza to pojęcie i dlaczego to zabija relacje?
Od kolacji z obowiązkiem do giełdy emocji. Czym jest „inwestowanie w kobietę” i dlaczego lepiej wyrzucić ten język z relacji?
Inwestowanie w kobietę – co to znaczy we współczesnych relacjach?
Pojęcie „inwestowania w kobietę” coraz częściej przewija się w rozmowach o relacjach. Na pierwszy rzut oka brzmi jak porada z rubryki ekonomicznej: zainwestuj w coś wartościowego, a na pewno ci się zwróci. Tyle że „coś” to człowiek. Z uczuciami, z wolną wolą, z własnym życiem. I tu robi się niebezpiecznie.
Dla jednych „inwestować w kobietę” to po prostu dbać o partnerkę – z troską, uwagą i inicjatywą. Zaprosić na kolację, przynieść kwiaty, być obecnym. W internetowych poradnikach wciąż można przeczytać, że to najlepsza lokata. Że mężczyzna, który inwestuje w kobietę swojego życia, pokazuje tym, że mu zależy.
Ale w innych kręgach ten sam zwrot brzmi jak ostrzeżenie. Bo przecież „inwestuj tylko tyle, ile ona inwestuje w ciebie”. Albo „jeśli facet nie inwestuje, to znaczy, że nie widzi w tobie wartości”. Inwestycja staje się wtedy miernikiem zaangażowania. Sponsorowanie – potwierdzeniem uczuć.
A w jeszcze innych zakątkach internetu? Tam „inwestowanie w kobietę” to frajerstwo. Bo mężczyzna, który „płaci i nie dostaje” – to naiwny beta. I tak zaczyna się cała giełda emocji, w której główną walutą jest oczekiwanie „zwrotu”.
Słownik inwestora emocjonalnego
To samo słowo, trzy kompletnie różne podejścia:
- W romantycznym wydaniu: inwestowanie to czułość, obecność, zaangażowanie. Mężczyzna „stara się” – bo chce, nie bo musi.
- W coachingowym tonie: inwestowanie to pieniądze. I tylko jeśli facet „sypnie”, można uznać, że warto go brać pod uwagę.
- W redpillowej paranoi: inwestowanie to zagrożenie. Kobieta i tak odejdzie, więc lepiej nic nie dawać.
A przecież to wszystko jedno wielkie nieporozumienie. Bo jeśli do relacji podchodzisz jak do lokaty, to liczysz na zysk. A człowiek to nie konto oszczędnościowe.
Cztery chore schematy
👜 Portfel za intymność
„Zapłaciłem za kolację – coś mi się należy.” Seks jako nagroda. Za rachunek. Za prezent. Za obecność. Gdy seks ma cenę – to nie związek, tylko umowa. I nikt już nie udaje, że chodzi o uczucia.
🕒 Czas za zobowiązanie
„Tyle dla niej zrobiłem – więc powinna być ze mną.” Syndrom „miłego gościa”. Cichy liczy na to, że jego obecność zostanie nagrodzona związkiem. Ale nie powiedział, że na to liczy. A potem czuje się oszukany.
🔒 Zaangażowanie = własność
„Oddałem ci serce – więc jesteś moja.” Zazdrość, kontrola, śledzenie każdego ruchu. Bo skoro jedna strona zainwestowała emocjonalnie, to druga ma się dostosować. Bez pytania.
💰 Sponsorowanie = dług wdzięczności
„Utrzymuję cię, więc słuchaj mnie.” Czyli związek jako układ zależności. Jedno daje – drugie traci wolność. A miłość nie powinna przypominać kredytu z harmonogramem spłat.
Co ten „inwestor” właściwie chce?
- Seks
- Wyłączność
- Potwierdzenie własnej wartości
Zainwestował czas, pieniądze, zaangażowanie – więc czeka. A jeśli nie dostanie tego, czego chciał, czuje się oszukany. Ale pytanie brzmi: czy druga strona w ogóle o tej inwestycji wiedziała?
Związek to nie plan lojalnościowy
W tym wszystkim ginie najważniejsze – rozmowa. Ustalenie, czego obie strony chcą. Bo jeśli ktoś oczekuje związku, a druga osoba tylko towarzystwa na kawie – to nie inwestycja, to brak komunikacji.
I tu właśnie brakuje etapów. Czasu na poznanie. Na zweryfikowanie, czy oboje chcą iść w tym samym kierunku. Randki nie są przetargiem. Są próbą dopasowania. Czasem nie wyjdzie. I bardzo dobrze – po to są.
Miłość w Excelu
Wyobraź sobie: wykresy, saldo emocji, tabele kosztów i kolumna „oczekiwana bliskość”. Tak wygląda miłość w Excelu. Zabiorę ją na weekend – zwróci się uczuciem. Kupię prezent – dostanę seks. Pomogę jej – będzie lojalna.
Jeśli to działa – to nie relacja. To firma. A Ty nie jesteś partnerem, tylko księgowym od uczuć.
Felietonowa puenta: Miłość to nie pakiet premium
Jeśli on jej poświęca czas, to ona też. To się nazywa wzajemność, nie przelicznik. Seks? Powinien być dobrowolny i z dwóch stron. Jeśli kobieta nie czuje przyjemności – czas zmienić partnera. Proste. Portfel za intymność? To zwykła prostytucja, tylko że na wyłączność. A to najdroższy i najbardziej nieopłacalny biznes, jaki można sobie wymyślić.
Bo mężczyzna też się nudzi. I jeśli wszystko, co cię trzyma w relacji, to inwestycja – to gratuluję. Stoisz w kolejce po rozczarowanie.
Czas za zobowiązanie? Intencje trzeba komunikować. Nie zakładać, że druga strona się domyśli. I właśnie dlatego potrzeba etapów. Spotkań próbnych. Czasu na zobaczenie, jak kto reaguje, czego chce, co dla niego jest ważne.
Bo diabeł tkwi w szczegółach. W tych cichych „przecież wiedziała”, w tych niewypowiedzianych „należy mi się”. A potem – wielkie zderzenie oczekiwań z rzeczywistością.
🔚 Jeśli traktujesz związek jak biznes, nie dziw się, że miłość zbankrutuje.
Bo prawdziwa bliskość nie ma ceny. I całe szczęście, że nie da się jej kupić.