Toksyczna męskość czy brak męskości – co jest naprawdę toksyczne?
Grafika, którą analizujemy, przedstawia konfrontację między dwoma uproszczonymi stereotypami: z jednej strony kobietą oskarżającą o wszystko „toksyczną męskość”, z drugiej umięśnionym mężczyzną, który odpowiada, że to „brak męskości jest toksyczny”. Taki mem ma prawdopodobnie wywoływać emocje i polaryzować dyskusję – przeciwstawia „emocjonalną kobietę” rzekomo „racjonalnemu mężczyźnie”. W rzeczywistości jednak problem jest dużo bardziej złożony. W tym artykule rozkładamy tę wymianę zdań na czynniki pierwsze – wyjaśniamy, co naprawdę oznacza termin toksyczna męskość (i dlaczego nie jest atakiem na wszystkich mężczyzn), przedstawiamy dane o konsekwencjach braku ojca i matki w wychowaniu dzieci, a także osadzamy temat w szerszym społecznym kontekście.
Toksyczność to nie płeć, tylko postawa
„Toksyczna męskość” nie oznacza potępienia męskości jako takiej. To termin ukuty w psychologii i socjologii, opisujący szkodliwe kulturowe wzorce: przekonanie, że „prawdziwy mężczyzna” ma być dominujący, agresywny, rywalizujący, odporny na emocje, a czułość czy prośba o pomoc to słabość.
Ale tu trzeba dodać ważną rzecz: toksyczność nie ma płci. Homofobia, przemoc, pogarda wobec słabości, tłumienie emocji – te postawy pojawiają się także u kobiet. Kobiety potrafią być emocjonalnie niedostępne, przemocowe, rywalizujące, manipulujące. Czy to czyni je „męskimi”? Nie. To po prostu toksyczne zachowanie. I to właśnie ta pułapka – że zamiast mówić o postawach, szukamy winnej płci.
Podobnie: kobieta niezależna i samowystarczalna nie jest „toksyczna”, ani „zmaskulinizowana”. Jest po prostu samodzielna. Jak pokazaliśmy już w artykule „Energia żeńska, męska – może po prostu ludzka?”, większość cech, które kulturowo przypisujemy „kobietom” lub „mężczyznom”, to tak naprawdę ludzkie cechy – dostępne dla każdego, niezależnie od płci.
Brak ojca, ale i brak matki – a może brak obecności?
W dyskusji o toksycznej męskości często słyszymy kontrę: to nie męskość jest toksyczna, tylko jej brak. Brakuje ojców, brakuje dyscypliny, chłopcy nie mają wzorca. Jest w tym część prawdy – ale znów: to nie wszystko.
Dzieci wychowywane przez samotne matki bywają bardziej narażone na problemy emocjonalne, relacyjne czy edukacyjne. Ale wiele z tych problemów wynika nie tylko z nieobecności ojca, ale też z braku obecności w ogóle. Matka, która pracuje na dwa etaty, nie jest w stanie być też nauczycielką, terapeutką i mentorką. A ojciec, który jest fizycznie w domu, ale psychicznie nieobecny – nie wypełnia tej roli wcale.
Obecność to nie jest „mieszkanie razem”. To wspólne rozmowy, uwaga, czas, więź. Dziecko może mieć oboje rodziców i nadal czuć się samotne.
Edukacja emocjonalna – czyli da się to nadrobić
Brak ojca (lub matki) nie oznacza życiowej katastrofy. Dziecko może zdobywać wzorce w innych miejscach – w szkole, wśród mentorów, poprzez edukację społeczną. Można nauczyć się bycia dobrym mężczyzną czy kobietą niezależnie od płci opiekunów.
Badania pokazują, że dzieci wychowywane przez pary homoseksualne nie mają problemów z tożsamością ani orientacją. Inteligencję emocjonalną też można wykształcić – i to nawet samodzielnie. Problem polega na tym, że nikt nas tego nie uczy. Szkoła nie uczy jak rozmawiać, jak stawiać granice, jak być w relacji. A potem w dorosłości szukamy coachów, trenerek życia, YouTube'a i memów, które mają wytłumaczyć świat.
Brak męskości i toksyczna męskość – dwa końce tej samej kuli
Mem, od którego zaczęliśmy, przeciwstawia „toksyczną męskość” rzekomemu „brakowi męskości”. Ale prawda jest taka, że te zjawiska się… napędzają nawzajem.
Jeśli mężczyzna uważa, że opieka nad dzieckiem to „babska robota”, nie będzie obecny. Jeśli wierzy, że nie musi okazywać emocji – nie stworzy relacji. A jeśli jest przemocowy, to nie „przez nadmiar męskości”, tylko przez brak dojrzałości. To właśnie toksyczne wzorce męskości generują sytuacje, w których mężczyźni znikają z życia dzieci – czy to fizycznie, czy emocjonalnie.
Samotne matki to nie wybryk – to konsekwencja
Samotne macierzyństwo to nie fanaberia. W większości przypadków to efekt zawiedzionego zaufania, przemocy, ucieczki przed czymś gorszym. Matki zostają same nie dlatego, że chcą – ale dlatego, że muszą. A potem są obwiniane o to, że „dziecko nie ma ojca”.
Tymczasem ich rzeczywistość to: dwie zmiany, opieka, obowiązki, często samotność, często bieda. W Polsce samotne matki to aż 20–28% wszystkich rodzin z dziećmi. I niestety – to właśnie one są najbardziej narażone na wykluczenie, ubóstwo, przemęczenie psychiczne.
Klasa społeczna a rodzina – czyli temat, którego memy nie ogarną
Stabilna rodzina nie zawsze jest kwestią „dobrych wartości”. Często to po prostu kwestia… zasobów. Kobiety z wyższym wykształceniem rzadziej zostają samotnymi matkami, bo mają czas i środki, by planować życie. Biedniejsze kobiety nie mają tego komfortu – nie dlatego, że są głupsze, tylko dlatego, że życie je goni szybciej.
Jeśli nie masz opieki do dziecka, nie masz czasu na terapię, nie masz jak przerwać złej relacji – zostajesz w tym, co jest. Albo odchodzisz i dostajesz łatkę „roszczeniowej samotnej matki”. I koło się zamyka.
Niewidzialna praca kobiet
Jeszcze jedno: w tle tego wszystkiego jest praca kobiet, której nikt nie liczy. Gotowanie, pranie, opieka, emocje dzieci, planowanie wszystkiego – to robią głównie kobiety. I nawet jeśli mężczyzna „jest”, ale nie uczestniczy – kobieta zostaje sama. Z odpowiedzialnością. Z winą. Z oceną.
Tymczasem ta praca to fundament społeczeństwa. Gdy matka ją wykonuje sama – warto zapytać: kto ją wspiera? Kto ją zastępuje? Kto ją docenia?
Między memem a życiem
Siłacz z mema zapewne czuje się zwycięzcą. Rzucił bon motem. „Zamknął gębę” tej z lewej. Ale teraz wyobraźmy go sobie w prawdziwym życiu.
Wraca do domu. Syn pyta o pomoc z lekcjami. Córka płacze. Matka po robocie, zmęczona. A on? „Idź do matki”. Przecież on jest od mamutów, nie od emocji. Siada przed TV. Zasypia. Rano znika.
Brzmi stereotypowo? Może. Ale właśnie przez takie postawy dzieci nie dostają tego, czego potrzebują. I potem dorastają w przekonaniu, że coś z nimi nie tak. Że to ich wina. Że muszą być twarde. Że nikt ich nie przytuli.
A potem scrollujemy memy, w których jeden drugiemu „dowala” hasłem o męskości.
Prawdziwa męskość nie potrzebuje memów. Potrzebuje działania.
Załóż fartuch. Ugotuj zupę. Przytul córkę. Pożartuj z synem. Posprzątaj. Pozwól żonie się zdrzemnąć. Pokaż, że masz mięśnie tam, gdzie trzeba – w sercu, w lojalności, w odpowiedzialności.
Bo dzieciom nie trzeba ani twardzieli, ani świętych. Trzeba im obecnych, czułych, uczących dorosłych. Takich, co nie uciekają. Ani w memy, ani z domu.
Połączenie z innymi tematami
Więcej na temat tego, jak szkodliwe mogą być uproszczenia dotyczące płci i stereotypowe przypisywanie energii żeńskiej lub męskiej, można przeczytać w naszym artykule: Energia żeńska, męska – może po prostu ludzka?