Obcy, zgłoście się. Albo nie.

Szukamy obcych. Latamy radarami po nocnym niebie, wypuszczamy teleskopy w kosmos, wysyłamy sondy z piosenkami Beatlesów i mapą do naszego podwórka. Wołamy: „Czy jest tam kto?”. Ale może pytanie powinno brzmieć: „Czy ktoś jeszcze się tu nie pojawił, bo to my jesteśmy inwazją?”.



Spadliśmy na Ziemię jak kiepski update systemu – nikt nas nie prosił, a wszystko po nas działa gorzej. Wybudowaliśmy cywilizację, czyli patchwork z betonu, Wi-Fi i umów społecznych. Planeta tętniła życiem, a my uznaliśmy, że przyda się trochę spalin, siedemdziesiąt religii, osiem rodzajów plastikowych słomek i podatki.

Ale zaraz, czy my na pewno jesteśmy stąd? Patrzmy: nasza świadomość siedzi w głowie, ale nie zna się z resztą ciała. Ciało swoje – je, śpi, scrolluje Instagram – a my swoje: myślimy o sensie istnienia podczas mycia naczyń. Jakby ktoś nas wsadził w to wszystko i rzucił: „Radźcie sobie”. Brzmi jak projekt więzienny, nie? Coś jak: „Zsyłka 2.0 – tym razem z kawiarkami i pornografią”.

Science-fiction nas ostrzegało, tylko nikt nie słuchał. Filmy pokazywały potężniejsze gatunki, które przybywają, by nas zniszczyć. Ale może... nikogo nie trzeba przysyłać. Może to my jesteśmy tym potworem z kosmosu, co zjada własny ogon, czyli klimat, zasoby i zdrowie psychiczne. Najgroźniejsza forma życia? Człowiek z dostępem do konta bankowego i internetu.

Gubimy się w oceanie możliwości. Nowe technologie, stare traumy, szybkie jedzenie i powolne rozkminy. Nie umiemy się zatrzymać. Jesteśmy jedynym gatunkiem, który potrzebował wymyślić prawo, żeby się nawzajem nie mordować o kępę trawy i złoty zegarek.

Świadczy to raczej o naszej niewyposażonej do życia społecznego konstrukcji, niż o postępie. Jesteśmy jak dzieci, które bawią się zapałkami i zdziwione pytają, dlaczego las płonie. Dyskryminujemy własny gatunek, toczymy wojny z samym sobą, popadamy w skrajności jak w promocje w Lidlu.

Więc może, zanim znowu zapytamy: „Czy jesteśmy sami we Wszechświecie?”, warto byłoby spytać: „Czy w ogóle umiemy być razem na tej jednej planecie?”. Bo na razie wygląda to tak, jakbyśmy próbowali uciec z miejsca zbrodni, które sami stworzyliśmy.

Obcy mogą się w końcu zjawić. Może już tu są i się nie odzywają, bo obserwują nas z bezpiecznej odległości, jak reality show, który leci za karę. Albo od początku wiedzieli, że my – dziwni, neurotyczni, niezsynchronizowani – to właśnie ten wirus, którego lepiej nie dotykać.

I może właśnie dlatego nikt jeszcze nie odpowiedział na nasze wołanie w kosmos. Bo w galaktycznym Tinderze nikt nie przesuwa nas w prawo.